czwartek, 27 września 2012

czwartek, 20 września 2012

Lonely trip to Odda- Dzień 3

Nie ma co za bardzo opisywać. Wyszłam z hotelu w Tyssedal 8:15. Na drogach pusto. Nie dziwota, niedzielny poranek, kto by chciał wstawać tak wcześnie z łóżka. Jednak udało się, złapałam stopa. Dojechałam do Oddy. A potem już tylko łapać stopa i do Bergen. I tak przejachałam stopem sobie ok 160km.

Podsumowując:
Jestem baaaardzo zadowolona z wyprawy.
Koszt:
208NOK- bilet Bergen- Odda
27NOK- bilet na miejscu jednorazowy
50NOK- za prom z lekkim napiwkiem dla osoby podwożącej


SUMA: 285NOK (ok.143zł)
Na mojej twarzy jest jeszcze większy uśmiech, gdy porównują swoje wydatki, z kosztami jakie wychodziły jadąc z organizacją studencką (ok. 1300NOK!!!).

I jeszcze ekstra jest to, że mogłam sobie wziąć trochę rzeczy z kuchni w hotelu. Żyć nie umierać.

Zdjęcie z 10km!!! tunelu, którego budowa zajęła ok 2lat. (a ile by to zajęło w Polsce?!)
A już lada moment kolejny trip. Troszkę dalszy...


poniedziałek, 17 września 2012

Lonely trip to Odda- Dzień 2

15.09.2012
Śniadanko, pakowanko, niewyspanko. 8:20  autobus. Tak tak, bo aby wejść na Trolltungę trzeba się trochę wcześniej natrudzić. Zatem. Poszłam na pętlę autobusową, ok. 8:10 byłam umówiona tam z Pawłem nr 2. A, że za bardzo nie pamiętałam drogi, wyszłam z motelu wcześniej (mój host załatwił mi za free spanie w motelu!!!) i czekałam 8:10. W całej Oddzie cicho, głucho brak ludzi. Ale oczywiście musiałam spotkać jakiegoś nawiedzonego lekarza, kardiologa, Niemca, przyjeżdżającego na dwa tygodnie do pracy do Norwegii, bo tu dobrze płacą (nie omieszkał mi o tym wspomnieć), z Biblią w ręku. Podobno czekał na spotkanie z jakąś swoją koordynatorką… Ale w sumie był miły i ucięliśmy sobie pogawędkę angielsko- niemiecką.


Paweł nr 2 przyszedł, kardiolog znikł, autobus przyjechał. Kierunek Tyssedal. 27 NOK wydane na bilet. Wysiadka. Paweł nr 1 odebrał moje rzeczy. I ruszyliśmy w stronę Skjeggedal, skąd zaczynał się szlak na Trolltungę. Pięknie, 7km jeszcze do przejścia. A dopiero ze Skjeggedal liczy się 8-10h marszu na sam szczyt. Ludzie śpią, samochodów nie ma. Ale udało się! Po ok 3km marszu, udało się złapać stopa- Francuzi jadący również podbijać górę.

A teraz trochę o samym wchodzeniu.
Dlatego, że sezon już się skończył było bardzo mało turystów. W porównaniu z wcześniejszym wejściem na lodowiec, gdzie nie spotkaliśmy absolutnie nikogo, tutaj może łącznie minęłam z maksymalnie 30osób, w ciągu 9h w tym jedną grupę studentów 9 osobową i psa! (lablador mistrz! Chylę czoła).
Dla mnie była to zdecydowanie najcięższa wycieczka życia. Po pierwsze ze względu na długość. 9h marszu w tym 5h pod górę. Początek był najbardziej wyczerpujący. Wchodzenie po kamieniach , pod jakimś bardzo stromym kątem, trwające ok 40min. Po drugie pogoda. Deszcz, deszcz, 9h deszczu. Ubrania miałam przemoknięte doszczętnie. Błoto wszędzie. Buty przemoczone. Śliskie skały, nawet mam teraz ślad po jednym bardzo bliskim spotkaniu z jedną, taki tam fioletowo niebieski siniak.
Warunki pogodowe zmieniły się na jeszcze gorsze ok. 40 min przed wejściem na samą skałę. Wiatr dmuchał koszmarnie silnie, deszcz padał jeszcze mocniej! Ale udało się! Weszliśmy! Cyknęliśmy tylko kilka zdjęć i szybko schowaliśmy się za jakąś ścianę góry, bo choć na chwilę odpocząć i zjeść kanapki. Ja już tylko marzyłam o zejściu. Wracanie pod prąd wiatru. I tylko marzenie, by jak najszybciej przedostać się w niższe partie góry. Zeszliśmy. Palce u rąk miałam tak odmrożone, że jeszcze następnego dnia schodziła mi opuchlizna i dopiero po ok 24h mogłam zdjąć pierścionki.
Udało się poprosić jakiegoś pana by nas podwiózł. Ja do Tyssedal (w bagażniku Berlingo :D), Paweł do Oddy. W Tyssedal Paweł nr 1, załatwił mi pokój w hotelu, w którym pracował. Ładny http://tyssedalhotel.no/









A OTO WYMARZONA TROLLTUNGA!!!





niedziela, 16 września 2012

Lonely trip to Odda- Dzień 1

W środę po południu (12.09) denerwując się na siebie, że nie podróżuję w te miejsca, które koniecznie chciałam zobaczyć, na studencką organizację turystyczną, że było za mało miejsc na weekendowy trip na Trolltungę, na znajomych, że nikt nie chce podjąć inicjatywy wyjazdu, usiadłam do komputera i zadecydowałam.  W sobotę zdobywam Trolltungę. Sama, czy z kimś jest mi to obojętne. Późniejszej okazji nie będzie. Już jest po sezonie, pogoda staje się coraz gorsza, zatem trzeba działać, i to już!

Warunek jak sobie postawiłam (zważywszy na to, że najdroższe w Norwegii jest przemieszczanie się) : jak najtaniej.
Zatem. Zalogowałam się na moim dawno nieodwiedzanym profilu na couchsurfingu (dla nieświadomych: przyjmowanie kogoś w domu na nocleg za free), znalazłam chłopaka Polaka w dodatku w Oddzie, napisałam wiadomość i pozostało czekać. Akurat tego dnia mieliśmy kitchen party. Dostaję wiadomość zwrotną, że z chęcią mnie przyjmie! Cudownie! Zdzwoniliśmy i po lekkich problemach udało się, miałam gdzie mieszkać w Oddzie. Przejazd początkowo był zaplanowany w dwie strony  busem.  Zatem samotną podróż czas zacząć! Bez nikogo. Ot co!

Dzień 1, 14.09.2012
Pobudka, godz. 5:00. Autobus odjeżdża 7:30.  Nie ma to jak mniej niż 5h snu. Wsiadłam. Hej przygodo! 208NOK bilet. Ahh zabolało. Ale cóż. Za przygody trzeba płacić. W cenie przepłynięcie promem ;)
11:15- przyjazd do Oddy. Paweł nr 1 (tak tak, w historii pojawi się Paweł nr 2) mój host odebrał mnie z przystanku. Nie chcę mi się za bardzo opisywać Pawła- w skrócie: prosty chłopak o 1000 przygodach, uciekł z Polski, pracuje w hotelu w Tyssedal i również  w nim mieszka. Dlatego, że nie mogłam tego dnia nocować w hotelu, wynalazł mi motel. Cudnie. Odnieśliśmy rzeczy. Paweł zapewniał mnie, że pójdziemy razem na Trolltungę, ale nie miał ani butów turystycznych, ani kurtki przeciwdeszczowej, ani plecaka. Nic! Poza tym wystawił swoich wcześniejszych couchsurferów i mimo to zapewniał mnie, że ze mną pójdzie. Niestety zaczęłam trochę w to powątpiewać.

Pierwszym punktem jaki sobie postawiłam za cel, to dojście do lodowca. Buer Glacier. Niestety nie mogłam go eksplorować ze względu na brak profesjonalnego sprzętu i przeszkolenia. Zatem samo dojście do niego mnie satysfakcjonowało.

Wyruszyliśmy w podróż. Mnie zaczęło boleć kolano, deszcz lał niemiłosierny. Paweł- zero ochrony przed nim. Wycieczka w dwie strony na niego miała wg planów zająć 3h. Przeszliśmy kawałek ale jakoś widząc ogromną niechęć Pawła i jago brak przygotowania, postanowiliśmy już na samym początku zawrócić. Wracając na trasie spotkaliśmy, jak się okazało Pawła- Polaka mieszkającego w Anglii już 5 lat, skończył w Polsce kształtowanie terenów zielonych  Zlustrowałam go, oho widać że chłopak wie co to turystyka. Spytałam się czy był już na Trolltundze. Cud! Idzie również jutro! Chłopak spadł mi z nieba! Zatem mam z kim iść jutro na tą koszmarnie długą wędrówkę (przewodniki podawały 8-10h w obie strony). W wyniku krótkiej narady skończyło się tak, że znowu poszłam na lodowiec, ale z Pawłem nr 2! Paweł nr 1 wrócił do Tyssedal, miał pracę na 23:00.  Stwierdziłam, że jak teraz tam nie pójdę, to nigdy tego nie zrobię! Zatem uparcie dążyłam do zrealizowania całego mojego planu. Ok . 16:00 zaczęliśmy wędrówkę, 19:00 została skończona. Warunki pogodowe bardzo kiepskie, cały czas padało. Jak zawsze ostrzegano przed wejściem, że się wchodzi na własną odpowiedzialność. Czy dało się zabić? Oczywiście. Śliskie kamienie, przechodzenie przez rwące strumienie z wodospadów, gdzie zazwyczaj można było przejść spokojnie, wspinanie się po linach. Ale jakie widoki! Kosmos!
Potem poszłam do motelu. I mimo, że położyłam się spać o 22:00 to następnego dnia byłam kompletnie niewyspana.









I jak tu przejść z jednej kładki na drugą?
 Tradycja turystyczna ustawiania piramid z kamyków. Ja swoją również wzniosłam, ale przy lodowcu!


Lodowiec: