poniedziałek, 17 września 2012

Lonely trip to Odda- Dzień 2

15.09.2012
Śniadanko, pakowanko, niewyspanko. 8:20  autobus. Tak tak, bo aby wejść na Trolltungę trzeba się trochę wcześniej natrudzić. Zatem. Poszłam na pętlę autobusową, ok. 8:10 byłam umówiona tam z Pawłem nr 2. A, że za bardzo nie pamiętałam drogi, wyszłam z motelu wcześniej (mój host załatwił mi za free spanie w motelu!!!) i czekałam 8:10. W całej Oddzie cicho, głucho brak ludzi. Ale oczywiście musiałam spotkać jakiegoś nawiedzonego lekarza, kardiologa, Niemca, przyjeżdżającego na dwa tygodnie do pracy do Norwegii, bo tu dobrze płacą (nie omieszkał mi o tym wspomnieć), z Biblią w ręku. Podobno czekał na spotkanie z jakąś swoją koordynatorką… Ale w sumie był miły i ucięliśmy sobie pogawędkę angielsko- niemiecką.


Paweł nr 2 przyszedł, kardiolog znikł, autobus przyjechał. Kierunek Tyssedal. 27 NOK wydane na bilet. Wysiadka. Paweł nr 1 odebrał moje rzeczy. I ruszyliśmy w stronę Skjeggedal, skąd zaczynał się szlak na Trolltungę. Pięknie, 7km jeszcze do przejścia. A dopiero ze Skjeggedal liczy się 8-10h marszu na sam szczyt. Ludzie śpią, samochodów nie ma. Ale udało się! Po ok 3km marszu, udało się złapać stopa- Francuzi jadący również podbijać górę.

A teraz trochę o samym wchodzeniu.
Dlatego, że sezon już się skończył było bardzo mało turystów. W porównaniu z wcześniejszym wejściem na lodowiec, gdzie nie spotkaliśmy absolutnie nikogo, tutaj może łącznie minęłam z maksymalnie 30osób, w ciągu 9h w tym jedną grupę studentów 9 osobową i psa! (lablador mistrz! Chylę czoła).
Dla mnie była to zdecydowanie najcięższa wycieczka życia. Po pierwsze ze względu na długość. 9h marszu w tym 5h pod górę. Początek był najbardziej wyczerpujący. Wchodzenie po kamieniach , pod jakimś bardzo stromym kątem, trwające ok 40min. Po drugie pogoda. Deszcz, deszcz, 9h deszczu. Ubrania miałam przemoknięte doszczętnie. Błoto wszędzie. Buty przemoczone. Śliskie skały, nawet mam teraz ślad po jednym bardzo bliskim spotkaniu z jedną, taki tam fioletowo niebieski siniak.
Warunki pogodowe zmieniły się na jeszcze gorsze ok. 40 min przed wejściem na samą skałę. Wiatr dmuchał koszmarnie silnie, deszcz padał jeszcze mocniej! Ale udało się! Weszliśmy! Cyknęliśmy tylko kilka zdjęć i szybko schowaliśmy się za jakąś ścianę góry, bo choć na chwilę odpocząć i zjeść kanapki. Ja już tylko marzyłam o zejściu. Wracanie pod prąd wiatru. I tylko marzenie, by jak najszybciej przedostać się w niższe partie góry. Zeszliśmy. Palce u rąk miałam tak odmrożone, że jeszcze następnego dnia schodziła mi opuchlizna i dopiero po ok 24h mogłam zdjąć pierścionki.
Udało się poprosić jakiegoś pana by nas podwiózł. Ja do Tyssedal (w bagażniku Berlingo :D), Paweł do Oddy. W Tyssedal Paweł nr 1, załatwił mi pokój w hotelu, w którym pracował. Ładny http://tyssedalhotel.no/









A OTO WYMARZONA TROLLTUNGA!!!





1 komentarz:

  1. Zdjęcia niesamowite, zwłaszcza to gdzie siedzisz na skale. Jestem pod wrażeniem. Pozdrawiam, Jakub

    OdpowiedzUsuń