niedziela, 16 września 2012

Lonely trip to Odda- Dzień 1

W środę po południu (12.09) denerwując się na siebie, że nie podróżuję w te miejsca, które koniecznie chciałam zobaczyć, na studencką organizację turystyczną, że było za mało miejsc na weekendowy trip na Trolltungę, na znajomych, że nikt nie chce podjąć inicjatywy wyjazdu, usiadłam do komputera i zadecydowałam.  W sobotę zdobywam Trolltungę. Sama, czy z kimś jest mi to obojętne. Późniejszej okazji nie będzie. Już jest po sezonie, pogoda staje się coraz gorsza, zatem trzeba działać, i to już!

Warunek jak sobie postawiłam (zważywszy na to, że najdroższe w Norwegii jest przemieszczanie się) : jak najtaniej.
Zatem. Zalogowałam się na moim dawno nieodwiedzanym profilu na couchsurfingu (dla nieświadomych: przyjmowanie kogoś w domu na nocleg za free), znalazłam chłopaka Polaka w dodatku w Oddzie, napisałam wiadomość i pozostało czekać. Akurat tego dnia mieliśmy kitchen party. Dostaję wiadomość zwrotną, że z chęcią mnie przyjmie! Cudownie! Zdzwoniliśmy i po lekkich problemach udało się, miałam gdzie mieszkać w Oddzie. Przejazd początkowo był zaplanowany w dwie strony  busem.  Zatem samotną podróż czas zacząć! Bez nikogo. Ot co!

Dzień 1, 14.09.2012
Pobudka, godz. 5:00. Autobus odjeżdża 7:30.  Nie ma to jak mniej niż 5h snu. Wsiadłam. Hej przygodo! 208NOK bilet. Ahh zabolało. Ale cóż. Za przygody trzeba płacić. W cenie przepłynięcie promem ;)
11:15- przyjazd do Oddy. Paweł nr 1 (tak tak, w historii pojawi się Paweł nr 2) mój host odebrał mnie z przystanku. Nie chcę mi się za bardzo opisywać Pawła- w skrócie: prosty chłopak o 1000 przygodach, uciekł z Polski, pracuje w hotelu w Tyssedal i również  w nim mieszka. Dlatego, że nie mogłam tego dnia nocować w hotelu, wynalazł mi motel. Cudnie. Odnieśliśmy rzeczy. Paweł zapewniał mnie, że pójdziemy razem na Trolltungę, ale nie miał ani butów turystycznych, ani kurtki przeciwdeszczowej, ani plecaka. Nic! Poza tym wystawił swoich wcześniejszych couchsurferów i mimo to zapewniał mnie, że ze mną pójdzie. Niestety zaczęłam trochę w to powątpiewać.

Pierwszym punktem jaki sobie postawiłam za cel, to dojście do lodowca. Buer Glacier. Niestety nie mogłam go eksplorować ze względu na brak profesjonalnego sprzętu i przeszkolenia. Zatem samo dojście do niego mnie satysfakcjonowało.

Wyruszyliśmy w podróż. Mnie zaczęło boleć kolano, deszcz lał niemiłosierny. Paweł- zero ochrony przed nim. Wycieczka w dwie strony na niego miała wg planów zająć 3h. Przeszliśmy kawałek ale jakoś widząc ogromną niechęć Pawła i jago brak przygotowania, postanowiliśmy już na samym początku zawrócić. Wracając na trasie spotkaliśmy, jak się okazało Pawła- Polaka mieszkającego w Anglii już 5 lat, skończył w Polsce kształtowanie terenów zielonych  Zlustrowałam go, oho widać że chłopak wie co to turystyka. Spytałam się czy był już na Trolltundze. Cud! Idzie również jutro! Chłopak spadł mi z nieba! Zatem mam z kim iść jutro na tą koszmarnie długą wędrówkę (przewodniki podawały 8-10h w obie strony). W wyniku krótkiej narady skończyło się tak, że znowu poszłam na lodowiec, ale z Pawłem nr 2! Paweł nr 1 wrócił do Tyssedal, miał pracę na 23:00.  Stwierdziłam, że jak teraz tam nie pójdę, to nigdy tego nie zrobię! Zatem uparcie dążyłam do zrealizowania całego mojego planu. Ok . 16:00 zaczęliśmy wędrówkę, 19:00 została skończona. Warunki pogodowe bardzo kiepskie, cały czas padało. Jak zawsze ostrzegano przed wejściem, że się wchodzi na własną odpowiedzialność. Czy dało się zabić? Oczywiście. Śliskie kamienie, przechodzenie przez rwące strumienie z wodospadów, gdzie zazwyczaj można było przejść spokojnie, wspinanie się po linach. Ale jakie widoki! Kosmos!
Potem poszłam do motelu. I mimo, że położyłam się spać o 22:00 to następnego dnia byłam kompletnie niewyspana.









I jak tu przejść z jednej kładki na drugą?
 Tradycja turystyczna ustawiania piramid z kamyków. Ja swoją również wzniosłam, ale przy lodowcu!


Lodowiec:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz